top of page
  • Renata Żak

Pinokio cz.II

Zgodnie z zapowiedzią, dziś druga część "Pinokia". Zapraszam


Pinokio jak tylko odzyskał siły, by ruszyć w dalszą drogę, popędził wprost do lasu, w którym stał niegdyś domek Wróżki. Przy ścieżce spostrzegł jednak coś, czego wcześniej przy niej na pewno nie było - a mianowicie marmurowy nagrobek. Gdy Pinokio przyjrzał mu się bliżej, z przerażeniem zobaczył, że na nagrobku tym wyryto napis: ,,Tu spoczywa dobra Wróżka, która umarła ze smutku i z tęsknoty za swoim ukochanym Pinokiem”. Biedny Pinokio! Och, jakże zaczął szlochać nad swoim losem, nad swoim charakterem i nad nieszczęsną Wróżką, do której tak bardzo chciałby się teraz przytulić! Gdy tak szlochał, obejmując nagrobek drewnianymi rączkami, z nieba sfrunął tłusty gołąb i zapytał: - Czy ty przypadkiem nie jesteś Pinokio? Zaskoczony pajacyk odrzekł, że to właśnie on ma tak na imię, a wtedy gołąb powiedział: - Widziałem twojego tatusia jak budował łódeczkę na brzegu morza. Słyszałem, jak mruczał do siebie, że szuka swojego synka Pinokia tak długo, iż zdaje się niemożliwym, by był on wciąż w naszym miasteczku i na pewno odpłynął do dalekich krajów. Więc i on postanowił to uczynić. Chcesz, zabiorę cię tam! Pinokio aż zaniemówił z radości, ale też ze strachu o swojego biednego tatusia, wskoczył na grzbiet tłustego Gołębia (a był on tak wielki jak indyk!) i razem odfrunęli na wybrzeże. Pierwsze co zobaczyli, gdy udało im się tam dotrzeć, był tłum gapiów, obserwujących coś kołyszącego się bezładnie na fali. Pinokio ostrożnie zsunął się z gładkich piór Gołębia i zapytał stojącego z brzegu mężczyznę: - Co tam się dzieje, że tak wszyscy patrzycie? A mężczyzna odparł beznamiętnie: - Jakiś ojciec wypłynął na poszukiwanie swojego syna. Ale wichura dziś straszna i taka łódeczka może tego nie wytrzymać. Gdy tylko wypowiedział te słowa, łódeczka w istocie nie wytrzymała i wraz z całą zawartością przewróciła się, zalana falą. Przez tłum przeszedł szmer ,,Biedny człowiek” i ludzie zaczęli rozchodzić się do swoich domów. Lecz Pinokio, w akcie rozpaczy, skoczył w morskie odmęty na ratunek swojemu tatusiowi. Nie udało mu się do niego dopłynąć, straciwszy poczucie kierunku, płynął i płynąć do końca dnia i noc całą, aż nad ranem dopłynął do wyspy, na której wszyscy byli okropnie zajęci ciężką pracą. Wycieńczony Pinokio prosił napotkane osoby o kromkę chleba, ale one tylko obruszały się: - Widział kto! Żebra zamiast wziąć się do pracy i zarobić na chleb! Nieszczęśliwy pajacyk postanowił jeszcze raz spróbować szczęścia i poprosił o coś do jedzenia kobietę o miłym uśmiechu. Ta nie tylko obdarowała go koszem warzyw, ale spytała jak się czuje i poleciła odpocząć. Pinokio nie mógł uwierzyć własnym uszom... W głosie kobiety rozpoznał bowiem swoją ukochaną dobrą Wróżkę! Z ogromnej radości wyściskał ją i wycałował, a ona odwzajemniła pełne uczucia powitanie. - Ach Wróżko! - rozpłakał się Pinokio, gdy emocje poczęły powoli opadać - Powiedz mi, co mam zrobić, aby z drewnianego pajacyka zmienić się w prawdziwego chłopca? Co zrobić, aby jeszcze kiedykolwiek spotkać mojego tatusia! Wróżka odpowiedziała łagodnie, ale stanowczo: - Znasz doskonale odpowiedź, mój Pinokio. Musisz dać coś z siebie, pokazać, że ci na tym zależy. Musisz chodzić do szkoły i pamiętać o swoich obowiązkach. Musisz przestać kłamać. Wtedy spotka cię nagroda.

Pinokio nie był najszczęśliwszy, gdy usłyszał, że przede wszystkim musi zacząć szanować obowiązek szkolny, jednak postanowił spróbować jeszcze raz. Z mocnym pragnieniem poprawy obiecał, że zacznie szkołę od początku, zdobędzie zawód i zasłuży na to, by być prawdziwym chłopcem.

Jak Pinokio obiecał, tak też zrobił. Następnego dnia ruszył do szkoły i chociaż cała zgraja łobuziaków początkowo naśmiewała się z jego wyglądu (był wszakże drewnianym pajacem), szybko sobie z tym poradził - jego kuksańce i kopniaki, dawkowane co bardziej śmiało dokuczającym chłopakom były bardzo bolesne i wkrótce nikt nie odważył się choćby i parsknąć nieżyczliwym śmiechem w obecności Pinokia. Niestety miało i to swoje złe strony, ponieważ bardzo szybko przyjaźń z drewnianym kolegą stała się wielką nobilitacją i największe łobuziaki poczęły lgnąć do niego jak muchy do miodu, a to znowu odrywało Pinokia od nauki. A to namówili go na wagary, a to wdał się naiwny Pinokio ze szkolnymi hultajami w bójkę, a to z całej bandy tylko on jeden miał zatargi z karabinierami, patrolującymi tereny nadmorskie i napotykającymi złodziejaszków i urwipołciów. Bo wiadomo, że łobuzy trzymały się blisko Pinokia wyłącznie, gdy trwała dobra zabawa; gdy zaś pojawiały się jakiekolwiek problemy, brali nogi za pas, nim biedny, w gruncie rzeczy poczciwy Pinokio zdążył się zorientować, że coś w ogóle się dzieje! W taki też sposób Pinokio zupełnie się pogubił, dosłownie i w przenośni, a podczas jednej ucieczki ze szkoły ledwo uszedł z życiem - nad morzem złapał go bowiem rybak, przekonany, że ma do czynienia ze smakowitym chrupiącym krabem... Cudem, prawdziwym cudem pajacykowi udało się uratować z opresji! Nie wiedząc, cóż ze sobą począć, postanowił Pinokio wracać ze spuszczoną głową do domu Wróżki, która chociaż zawiedziona, jednak ponownie mu przebaczyła. Pajacyk nasz, doświadczywszy takiego ogromu dobroci, popłakał się rzewnymi łzami. Po raz kolejny postanowił się poprawić. Ruszył do szkoły i był wyśmienitym uczniem aż do wakacji. Wróżka nareszcie nie musiała przeżywać przez niego strasznych zgryzot, lecz dumę i spokój. Pod koniec roku szkolnego powiedziała: - Jutro wyprawimy wielkie przyjęcie. Będziemy świętować, bo zmienię cię w prawdziwego chłopca. Pinokio nie posiadał się ze szczęścia. Od razu poprosił Wróżkę, by pozwoliła mu poroznosić zaproszenia w miasteczku. Wróżka dała mu stosik zaproszeń, mówiąc: - Idź i zaproś przyjaciół na jutrzejsze przyjęcie, tylko pamiętaj, byś na noc wrócił do domu. Obiecujesz? - Obiecuję kochana Wróżko! - krzyknął podekscytowany pajacyk, święcie wierząc, że mu się to uda. - Zobaczymy - szepnęła Wróżka, ale Pinokio już wybiegł z podskokach i ruszył do miasteczka. W niecałą godzinę rozdał Pinokio wszystkie zaproszenia swoim kolegom ze szkoły, jednakże swojego ulubieńca, chłopca którego wszyscy nazywali Knotkiem (bo był długi i chudy jak knot od świecy!) trzykrotnie nie zastał w domu. Wracając nieco zawiedziony, spotkał Pinokio Knotka na ganku domu przy wiejskiej drodze i zaskoczony zapytał: - A cóż ty tutaj robisz? Trzy razy byłem w twoim domu i cię nie zastałem, a chciałem ci wręczyć zaproszenie na przyjęcie, jutro bowiem zostanę przemieniony w prawdziwego chłopca! Knotek nie wyraził większego zainteresowania opowieścią Pinokia: - Powodzenia! Ja nie przyjdę na twoje przyjęcie, bo jutro o świcie z tego miejsca ruszam do Krainy Zabawy. Jest to najpiękniejszy kraj na świecie. Nie trzeba w nim chodzić do szkoły tylko od rana do nocy się bawić! Pajacykowi zaświeciły się oczy i chociaż jeszcze nie przyszło mu do głowy, by dołączyć do Knotka w tej niebywałej podróży, powiedział: - Na prawdę, istnieje taka kraina? Może chociaż poczekam z tobą, by móc cię pożegnać zanim odejdziesz? Ale... Myślę, że nie powinienem, bo Wróżka przykazała mi wracać na noc do jej domu, a ty sam mówiłeś, że wyruszasz dopiero rano. Co tu zrobić? - Jak to co? - żachnął się Knotek i splunął - Zostać i zaczekać ze mną. Wróżka się pozłości, a potem jej przejdzie. Jeśli chcesz wiedzieć, to razem ze mną pojedzie tam ponad stu innych chłopców! Zastanów się, czy chcesz stracić taką okazję, bo ona się nie powtórzy! W tym momencie, ponieważ czas pędził bardzo szybko i wieczór zmienił się w noc, a noc w blady świt, nadjechał dzwoniąc dzwonkami ogromny wóz. Pinokio aż oczy otworzył ze zdumienia i zachwytu, gdy to zobaczył: - I mówisz... - cedził słowa z trudem, tak piękny wydawał mu się wóz i cała ta okoliczność - Że w tym kraju nie trzeba się uczyć?... - Ani trochę! - krzyknął Knotek, machając już pajacykowi na pożegnanie. - Nie ma szkoły, do której trzeba chodzić?... - upewniał się Pinokio. - Nie ma! Nie ma! - krzyczał Knotek coraz głośniej, bo wóz zaczął się oddalać, a chłopak wciąż widział nieruchomego z zachwytu Pinokia. Wtedy pajacyk jakby oprzytomniał, wziął drewniane nogi za pas i ruszył za wozem. A ponieważ umiał bardzo szybko biegać, w kilka sekund udało mu się go dogonić, z pomocą Knotka dostał się do środka i w towarzystwie ponad stu chłopców pojechał do Krainy Zabawy. Wóz ciągnęło stado ryczących osiołków, który to fakt nie wzbudzał w chłopcach żadnej refleksji.

Nad ranem wóz z chłopcami dotarł do Krainy Zabawy. Ach, cóż to było za miejsce! Mieszkały w nim same dzieci, od lat ośmiu do czternastu, które całymi dniami bawiły się, grały w piłkę, kręciły się na karuzeli, jeździły na rowerach i objadały słodyczami. Instytucja szkoły w istocie nie istniała tam, nikt z dorosłych nie nadzorował tego, co się dzieje i nie upominał dzieci które zapominały się w beztrosce, nie zajmując się absolutnie niczym innym. Czas mijał im tam bardzo szybko, dni pędziły za dniami, a tygodnie za tygodniami; Pinokio nie mógł uwierzyć w swoje szczęście i gdy tylko w ferworze zabawy spotykał swojego przyjaciele Knotka, solennie mu dziękował. Ten odpowiadał tylko jakby z wyższością: - No i widzisz teraz, kto jest twoim prawdziwym przyjacielem! Nie jakaś wróżka, która jedynie wymagała od ciebie, byś robił rzeczy, których nie lubisz, ale ja, bo zabrałem cię tam, gdzie spotykają cię wyłącznie przyjemności! A Pinokio, zachwycony, przyznawał mu rację. Jednak pewnego dnia, gdy Pinokio wstał rano, gotowy do nowych harców, zastanawiając się, od czego zacząć, podrapał się po głowie i wyczuł coś kosmatego, sztywnego i sterczącego. Pobiegł do miski z wodą, która stała nieopodal jego łóżka i mało nie zemdlał z przerażenia, gdy spostrzegł na swojej głowie parę włochatych oślich uszu. Dotarło do niego, jak okrutnie zadrwił los z jego lekkomyślności! Wybiegł z domu i od razu napotkał swojego przyjaciele Knotka, który miotał się i potykał o różne przedmioty, biegając w kółko i trzymając się za głowę, także ozdobioną oślimi uszami. Dostrzegłszy siebie nawzajem, poczęli płakać, ale płacz ich stopniowo przemieniał się w zwierzęcy odgłos ,I-o, i-o!” i stracili już nawet zdolność normalnej ludzkiej mowy. Ich ciała również zmieniły się w ośle. Wtedy nadszedł Woźnica, który jakiś czas temu przywiódł chłopców do Krainy Zabawy i powiedział: - Świetnie się spisaliście chłopcy! W nagrodę, że na własne życzenie staliście się takimi pięknymi osłami, bo spotyka to każdego, kto gardzi nauką i radami starszych i mądrzejszych od siebie, będziecie teraz ciągnąć wóz i pracować bardzo ciężko do końca swoich dni. Taki los czeka wszystkie osły! Pinokio i Knotek, a właściwie dwa ryczące osiołki, pokornie pozwoliły nałożyć sobie na głowy uzdy. Wtedy Woźnica zaprowadził je na targ z zamiarem sprzedaży zwierzątek i natychmiast znaleźli się kupcy. Knotka kupił tragarz, któremu poprzedniego dnia zdechł osioł, natomiast Pinokio trafił do cyrku, gdzie oczekiwano od niego, że podda się tresurze i będzie bawił publiczność różnymi oślimi sztuczkami. Nie była to przyszłość, o jakiej marzyli dla Pinokia Gepetto i dobra Wróżka, nie była to także przyszłość, o jakiej marzył dla siebie biedny Pinokio!


Nasz pajacyk, a właściwie osiołek, od pierwszych dni w cyrku żałował, że porzucił szkołę i życie w domu Wróżki. Nowy właściciel bił go batem za najdrobniejsze kaprysy i przewinienia, biciem zmuszał do jedzenia twardej słomy i wykonywania cyrkowych sztuczek. Nadszedł dzień pierwszego przedstawienia z udziałem osiołka Pinokia, który od razu zdobył wielką życzliwość publiczności, szczególnie zaś dzieci, które kibicowały mu z całego serca, gdy ten na komendę kłusował, galopował i cwałował oraz udawał nieżywego na odgłos strzału z pistoletu. Zamarły też w napięciu, gdy ich ulubieniec szykował się do skoku przez płonącą obręcz. Pinokio cieszył się po cichu z tego wsparcia, gdyż osładzało mu ono ból od uderzeń bata, których nawet podczas przedstawienia nie żałował mu Dyrektor Cyrku. Pewnego razu podczas skoku Pinokio zahaczył kopytami o obręcz i runął jak długi na piasek. Kulejąc uciekł ze sceny do swojej obory, pragnąc zniknąć, tak bardzo wstydził się i bał, że za porażkę Dyrektor wynagrodzi go kolejną porcją batów. Ale ten jak gdyby nigdy nic następnego dnia zaprowadził go do weterynarza. Weterynarz zaś, zbadawszy nogę Pinokia bardzo dokładnie, orzekł, że będzie on kulał do końca życia. Dyrektor Cyrku, na tę diagnozę zareagował spokojnie, ale nie widział już sensu utrzymywania bezużytecznego osiołka. Sprzedał go bardzo tanio na targu jakiemuś obieżyświatowi, który po wstępnych oględzinach uznał, że ze skóry osiołka będzie świetny bęben. Pinokio początkowo ucieszył się, że zostanie bębnem, bo nie wiedział, co w związku z tym go czeka. A tymczasem jegomość zaprowadził go na skałę sterczącą nad morskimi falami, przywiązał osiołkowi do szyi olbrzymi głaz i wrzucił do wody, trzymając za drugi koniec sznura, tak by móc go wyciągnąć i przerobić jego skórę na bęben gdy tylko się utopi. Minęła godzina i nabywca osiołka postanowił wyciągnąć go z wody, by natychmiast przygotować z jego skóry porządny bęben. Jakież było jego zdziwienie, gdy na końcu trzymanego przezeń sznura zobaczył nie kulawego osła, a całkiem żywego, wijącego się jak piskorz, drewnianego pajacyka! Okazało się bowiem, że Wróżka, wiedząc, w jakie tarapaty popadł Pinokio, wysłała do niego całe stado żarłocznych ryb, które zjadły całe ciało osiołka, zostawiając jedynie drewniany szkielet, którym tak naprawdę było ciało Pinokia. Biedny amator bębenków, nie wiedział co o tym wszystkim myśleć, ale zanim podjął jakąkolwiek decyzję, Pinokio wskoczył w morskie odmęty i krzyknął: - Żegnaj dobry człowieku! Dziękuję, że wrzuciłeś mnie do wody na pewną śmierć i że ci się twoje plany nie udały! Mam nadzieję, że szybko uda ci się zdobyć nowy bęben! I pajacyk popłynął przed siebie. Jednak nie upłynął daleko. Nagle poczuł jak wciąga go jakiś dziwny wir, przestał cokolwiek widzieć. Przez chwilę sunął w wąskiej rurze na wpół przytomny aż ocknął się w dziwnym otoczeniu, gdzie wszystko było czerwone i mięsiste. Wtedy zorientował się, że połknęła go ogromna ryba i że właśnie tkwi w jej brzuchu.

Pinokio rozejrzał się wokoło i nieopodal dostrzegł malutkie ognisko. Pobiegł tam natychmiast pełen dobrych przeczuć i okazało się, iż te przeczucia go nie mylą, bowiem przy ognisku siedział, smażąc niewielkie rybki, staruszek Gepetto! Możecie sobie wyobrazić ich radość, gdy po wielu miesiącach rozłąki i zgryzot wreszcie tatuś i synek mogli sobie wpaść w objęcia! Jak tylko pierwsze emocje opadły, Pinokio jednym tchem opowiedział stęsknionemu tatusiowi o wszystkim, co go spotkało, ale tym razem jego nos nie powiększył się, bo mówił prawdę i tylko prawdę, nie pomijając faktu, że wiele z przykrych zdarzeń było jego winą. Gepetto na wieść o tych wszystkich niesamowitości, prawie dostał zawału serca, ale miał w sobie jeszcze wystarczająco dużo siły, by podzielić się z synkiem swoją historią. O tym, jak szukał go przez wiele miesięcy, aż wypłynął łódką w morze i tam podczas sztormu wraz z całym dobytkiem poszedł na dno, gdzie niemal od razu połknęła go wielka ryba - ta właśnie, w brzuchu której teraz mieszka i gdzie nareszcie spotkał Pinokia. Obie opowieści były niezwykle poruszające, więc zarówno Gepetto, jak i Pinokio poczęli znowu płakać. Jednak nasz dzielny pajacyk wziął się w garść i rzekł: - Musimy się stąd wydostać! Jednak stary Gepetto był nieco sceptycznie nastawiony do tego pomysłu, ponieważ nie umiał pływać i nie miał zielonego pojęcia, gdzie wraz z rekinem i Pinokiem właśnie się znajdują. Ale Pinokio był tak głęboko przekonany do swojej idei, że gdy tylko rekin otworzył paszczę, by odkaszlnąć (a musicie wiedzieć, że chorował biedak na astmę i gdy tylko Gepetto za bardzo przyprawił smażone w jego trzewiach rybki, dostawał potężnego ataku kaszlu, po którym Gepetto musiał sprzątać przynajmniej przez dwa dni), złapał swojego tatusia wpół i z całych sił próbował wypłynąć na zewnątrz. Nie było to jednak takie proste, bo ilekroć rekin nabierał powietrza wraz z wodą, by znowu zakaszleć, wciągał Pinokia i jego tatusia z powrotem do środka. Wtedy Pinokio wpadł na genialny plan - postanowił zaczekać, aż ogromna ryba uspokoi się i zaśnie, wtedy zaś wydostać się wraz z tatusiem przez jej nozdrza.


Jak postanowił, tak też zrobił, co więcej, okazało się, że nie są wcale aż tak daleko od brzegu, do którego udało im się dosyć szybko dotrzeć wpław! Podróż ta jednak okropnie ich wyczerpała, szczególnie staruszka, który nieomal stracił życie. Pinokio stanął na wysokości zadania. Nosił słabego tatusia na własnych plecach, znalazł opuszczoną chatkę, następnie pracę u pewnego gospodarza; za pierwsze zarobione pieniądze kupił używaną, sfatygowaną książkę i samodzielnie nauczył się z niej czytać i pisać. Pewnego dnia znowu spotkał dobrą Wróżkę, która widząc jego starania i prawdziwą, wypływającą z serca przemianą, rzuciła na niego czar, dzięki któremu stał się żywym chłopcem. Ślicznym , rumianym chłopcem. I natychmiast do formy powrócił także stary, schorowany Gepetto, który od razu zabrał się za pracę w nowym warsztacie stolarskim. Wszystkie te cuda sprawiły, że Pinokio nie mógł uwierzyć w swoje własne szczęście oraz w to, jak sam oddalał się od niego przez tak długi czas na własne niejako życzenie. Musicie bowiem wiedzieć, że wszystko, czego pragniemy, jesteśmy w stanie zdobyć, a to, co nas od tego odwodzi, to z reguły najgłupsze na świecie wymówki. Pinokio w porę to zrozumiał a jego życie jako chłopca było piękne, bo pracowite i pełne miłości.



bottom of page