Autorką tej bajki jest Kamila Posobkiewicz. Mówi o tym, że każdy jest inny i ma prawo taki być, ma prawo być po prostu sobą. A inni powinni to uszanować.
Był sobie smok. Na imię miał Smoczyś. Mieszkał daleko stąd, w jaskini u podnóża bardzo wysokiej góry. Miał mamę, tatę, starszego brata i siostrę. Jak wszystkie smoki był zielony i posiadał skrzydła. Wprawdzie jeszcze nieduże, ale wierzył, że pewnego dnia staną się piękne i rozłożyste... Na razie nie potrafił jeszcze nimi machać na tyle dobrze, żeby wzlecieć na szczyt wysokiej góry, którą codziennie podziwiał z doliny.
Czasami się poddawał i smutniał. Zwykle jednak był pogodnym, wesołym smokiem lubiącym się bawić ze swoim rodzeństwem – Smoczalinką i Smoczyziem. Uwielbiał zabawę w chowanego. Potrafił tak dobrze się ukryć, że nikt nie umiał go znaleźć, nawet jego rodzice. Bardzo kochał swoją rodzinę i swój dom - jaskinię, w której czuł się dobrze i bezpiecznie. Smoczyś zachowywał się i wyglądał prawie tak samo, jak pozostałe smoki w domu. Prawie... Różniło go bowiem tylko jedno - nie lubił jeść zielonej pietruszki, którą wszyscy w rodzinie wprost uwielbiali! Zajadali się nią na śniadanie, obiad i nawet na deser!
***
- Synku, zjedz, to samo zdrowie – tłumaczyła Smoczysiowi mama, nakładając sałatkę z pietruszki na talerz. - Nie urośniesz, jeśli nie będziesz jej jeść. Twoje skrzydła pozostaną małe i nie będą na tyle silne, by wzlecieć na szczyt góry - pouczała. Jednak mały smok, choć to wszystko już dobrze wiedział, nie bardzo mógł sobie z pietruszką na talerzu poradzić. Wydawała mu się gorzka, kwaśna, szczypiąca w język, po prostu ble…Smoczyś nie zjadał więc nałożonej porcji. Któregoś dnia zmartwiony tata, Smoczysław, powiedział do mamy: - Kochanie, musimy coś zrobić, aby nasz syn polubił pietruszkę. Przecież wszyscy ją jemy! - stwierdził. - Dzięki temu mamy piękną, zieloną skórę i mocne skrzydła. Gdybyśmy jej nie jedli - ciągnął Smoczysław - stalibyśmy się słabymi, malutkimi smoczkami. Nie mielibyśmy też siły zionąć ogniem. A kto widział, żeby smok nie zionął ogniem? Mama, Smoczanna, przyznała tacie absolutną rację. -Może on jest chory? - zapytała tatę. - Czytałam, że chore dzieci często nie chcą jeść - dodała zmartwiona. Wezwano do Smoczysia najlepszego w okolicy lekarza. Doktor Pazur dokładnie obejrzał pacjenta. Zbadał najpierw jego jedno oko, potem drugie. Następnie zerknął do paszczy, policzył zęby, zajrzał do gardełka i do nosa, nawet do uszu. Osłuchał smocze serduszko, popukał do brzuszka i… stwierdził, że nie widzi żadnych oznak choroby, ani też przeszkód, aby Smoczyś jadł pietruszkę. Rodzicom nie dało to jednak spokoju. Nadal usiłowali zachęcać synka do zielonych listków warzywa. Mama wpadła na pomysł pieczenia ciasteczek z pietruszki, robiła przekąski, kręciła lody, ale Smoczyś jak pietruszki nie lubił, tak nie lubił. Jego rodzeństwo nie mogło zrozumieć, dlaczego ich brat nie zajada się takimi smakołykami.
Smoczyś nie zajadał się, wolał schrupać brokuła, na widok którego wszyscy się krzywili. Czuł się coraz bardziej samotny. Wydawało mu się, że jest inny niż jego cała rodzina, że jego rodzeństwo po cichu śmieje się z jego dziwnego gustu. Pomyślał, że skoro nie jest taki jak wszyscy, to znaczy, że nikt go nie kocha, za to przysparza zmartwień rodzicom. Postanowił wyruszyć w świat i poszukać takiego domu, w którym nie jada się pietruszki. - Można zjeść przecież brukselkę albo brokuła - myślał. – Również są koloru zielonego, a przy tym smaczne i zdrowe. Smoczyś spakował kilka niezbędnych rzeczy i nocą wyruszył przed siebie. Wędrował kilka dni. Poznał nowe ścieżki, łąki, góry i strumyki. Zobaczył to, czego jeszcze wcześniej nie widział. A że widoki były piękne, w ciągu dnia zapominał o głodzie i samotności. Jednak, gdy zapadał zmrok, czuł się raczej niepewnie. Szukał jaskini, żeby się schronić. Zjadał na kolację garść warzyw, mył zęby i kładł się na legowisku. Często myślał o swojej rodzinie, za którą bardzo tęsknił. Trzeciej nocy tak bardzo dopadł go smutek, że postanowił: - Tak bardzo tęsknię za domem. Wrócę i jeszcze raz spróbuję polubić pietruszkę - stwierdził z żalem, a z jego brązowych smoczych oczu kapały wielkie jak groszki łzy. Jednak na samą myśl o warzywie wzdrygał się, coś skręcało się w jego brzuszku. Całe smocze ciało zaczynało drżeć. Nawet ogon zwijał się w rulonik. Smoczyś porzucił pomysł i cicho zasnął. Następnego rana mały smok zauważył dwa zielone pasikoniki skubiące trawkę w dolinie rzeki. Wcześniej nie widział takich stworzeń. - Dzień dobry. Kim jesteście? - zapytał. - Dzień dobry. Jesteśmy pasikonikami, a ty? - odparł jeden z nich. - Mam na imię Smoczyś. Jestem smokiem, który nie lubi pietruszki - powiedział ponuro i zwiesił głowę. - A co to jest pietruszka? - zapytał drugi pasikonik. - Nie wiecie? - zdziwił się smok. - To warzywo, od którego ma się zieloną skórę i mocne skrzydła - odparł. - Wy też jesteście zieleni, to chyba ją jecie?
- Nie, my nie znamy tej twojej pietruszki. Jest wiele innych przysmaków! - stwierdziły pasikoniki. - No właśnie pietruszka to przysmak całej mojej rodziny, już od pokoleń. Tylko nie mój - Smoczyś się zamyślił i nawet nie zauważył, że pasikoniki poskakały już dalej. - Jak to jest, że oni mają taki kolor jak ja, a nie jedzą pietruszki? - zaczął się zastanawiać. Nie miał jednak zbyt dużo czasu, gdyż właśnie ujrzał siedzącego na drzewie zielonego ptaszka. Postanowił z nim porozmawiać. - Cześć, ptaszku. Czy mogę ci zadać pytanie? - zaczął smok. - Cześć, proszę, pytaj, o co chcesz, mały smoku - odrzekł uprzejmie ptak. - Widzę, że jesteś takiego koloru jak ja, czy jadasz pietruszkę? - ciągnął smok. - Nie! Jem ziarenka i drobne owady, a pietruszki nawet nie znam. Co za śmieszna nazwa p i e t r u sz k a - zaśmiał się ptak. - A co w takim razie robisz, żeby mieć zielone piórka i mocne skrzydła? - Nic nie muszę robić, mam je takie z natury - odparł ptaszek i wzleciał na gałązkę wyżej. - To masz szczęście… - odrzekł ponuro smok. – Dziękuję, ptaszku. Idę szukać dalej. - Szukać? A czego? - zainteresował się ptaszek. - Rodziny, w której nie trzeba jeść pietruszki. Do zobaczenia! - smok pożegnał się i ruszył w drogę. Znów miał głowę pełną myśli... Kiedy się zmęczył wędrówką, przysiadł na chwilę na trawie. Lubił, jak łaskocze jego ogon. Aby odpocząć podziwiał widok - niebo, rzekę, kwiaty i zastanawiał się nad tym, że tyle jest różnych rzeczy na świecie. Był ciekawy, skąd się biorą chmury na niebie? Dlaczego woda w rzece jest zimna, a mokre kamienie śliskie? Skąd się biorą kolory na płatkach kwiatów? Wtem na kwiatek rumianku cicho usiał motylek, cały zielony z kropką na skrzydełku. Smok bardzo się nim zainteresował, nie widział jeszcze nigdy takiego niezwykłego motyla. - Dlaczego mi się tak przyglądasz? - zapytał motyl nieco zawstydzony wzrokiem smoka.
- O przepraszam, jesteś taki piękny, że nie mogę się nadziwić! - odpowiedział zmieszany Smoczyś. - Co tutaj robisz? - ciągnął motyl. - Odpoczywam. - A skąd się tu wziąłeś? Nigdy wcześniej cię nie widziałem - pytał dalej motylek. - Może dlatego mnie nie widziałeś, bo mnie tu nie było. Mieszkam daleko stąd. Poszukuję rodziny, która nie jada zielonej pietruszki... - Zielona pietruszka? A co to za kwiat? - To nie jest kwiat, tylko listki warzywa. W moim domu wszyscy ją uwielbiają oprócz mnie - Smoczyś zwiesił głowę. - Jeśli to nie kwiat, to nie może być smaczny - pomyślał głośno motyl. - Latam sobie tu i tam, ale nie widziałem w okolicy żadnego innego smoka. Nie wiem, czy taką rodzinę tu znajdziesz. - Naprawdę nie ma tu więcej smoków? - Smoczyś posmutniał. Zrozumiał, że jego dalsza wyprawa nie ma sensu. - Skoro nie mogę wrócić do domu, ani nie warto mi iść dalej, muszę sprawdzić, czy trawa wzmocni moje skrzydła. Może dzięki niej choć trochę urosną? - pomyślał i oskubał z trawy całą łąkę. Później był bardzo najedzony i ciężki. Na próżno próbował wzlecieć, machając mocno skrzydłami. Nawet nie drgnął. Pomyślał, że już nigdy mu się to nie uda, bo nie wiedział, że nie lata się z tak pełnym brzuchem. Usiadł w grocie i z żalu zapłakał. W końcu zasnął. Śniło mu się, że usłyszał nadciągający z góry szelest ciężkich skrzydeł. Wyjrzał z groty i zobaczył nadlatujące dwa potężne smoki. To byli jego rodzice. Przysiedli na łące i zaczęli wołać swojego synka. Dostrzegli go siedzącego w grocie. Pierwsza przybiegła do niego mama…
- Synku! Jesteś! Tak się martwiłam! Nic ci nie jest? - zbudziła go Smoczanna, biorąc w objęcia swojego synka. - Jesteś cały i zdrowy? - Mama?! To nie był sen? – zawołał wyrwany ze snu Smoczyś. Mama i tata naprawdę byli obok niego! – Tak się cieszę, że was widzę! - zawołał, ale po chwili przypomniał sobie, dlaczego znalazł się w tej grocie i posmutniał. - Szukaliśmy ciebie! - powiedziała mama. - Tak mi przykro! Mamo! - To wszystko dlatego, że nie lubię pietruszki - powiedział przez łzy. - Wy wszyscy ją lubicie, więc pomyślałem, że mnie nie kochacie i lepiej będzie wam beze mnie. A ja poszukam sobie innej rodziny - wyjaśnił. - Co też ci przyszło do głowy, synku?! Mielibyśmy cię nie kochać dlatego, że nie lubisz pietruszki? - zapytała zaskoczona Smoczanna. - Przepraszam, to nie było mądre - westchnął synek. -Kochanie, skoro tak bardzo nie lubisz pietruszki, nie będziesz musiał jej już jeść - odezwał się spokojnie tata. - Każdy z nas jest trochę inny, mamy różne upodobania, ale wszyscy należymy do tej samej rodziny. I kochamy ciebie takiego, jakim jesteś, synku! - Dziękuję, tato! - Smoczyś wyszeptał przez łzy. Smocza rodzinka mocno się przytuliła, wyściskała, wycałowała, a potem odleciała do swojej smoczej jamy u podnóża bardzo wysokiej góry. Mały smok wiedział, że jego rodzina jest najlepsza na świecie i że nigdy nie będzie już chciał jej zamienić na inną! - Opowiem wam, kogo spotkałem po drodze! – wołał radośnie smok, a skrzydła, choć nieduże, niosły go w powietrzu. - Nie uwierzycie, byli koloru zielonego, a wcale nie znali pietruszki! - opowiadał, a jego głos wiatr rozwiewał wśród chmur.
Comments